7 lipca 2015

Prześliczna te - tele - telefonistka - la la la

Z miejsca proszę o wybaczenie mieszania w te brudne sprawy prześlicznej wiolonczelistki od Skaldów. Może to nieodpowiednie i nie na miejscu, ale ostatnimi czasy ta piosenka cały czas chodzi mi po głowie i dziś ten zmieniony tytuł uderzył mnie w głowę, kiedy oglądałam film pod tytułem "Portrecista". Jest to obraz dokumentalny, a jego głównym bohaterem jest nieżyjący już Wilhelm Brasse (zmarł w 2012 roku). Warto krótko przybliżyć jego życiorys. Świętej pamięci Pan Brasse był Polakiem z austriackimi korzeniami. Po wybuchu wojny DWUKROTNIE odmówił podpisania Volkslisty, przysługującej mu z uwagi na germańskie pochodzenie. 31 sierpnia 1940 roku trafił do Auschwitz (numer 3444), gdzie na początku trudnił się różnymi pracami, aż w lutym 1941 roku z uwagi na swoje zdolności został oficjalnym obozowym fotografem w komandzie rozpoznawczym Wydziału Politycznego Gestapo. Z jego rąk powstało ok. 50 tysięcy fotografii więźniów czy też esesmanów "na życzenie".


Tak, to Wilhelm Brasse wykonał tę słynną fotografie dla samego doktora Mengele...


Jedną z historii jaką w owym filmie podzielił się Pan Wilhelm jest ta o "ślicznej dwudziestotrzyletniej blond esesmance", pracującej wówczas na stanowisku telefonistki. Myślę, że tutaj warto zacytować słowa Pana Brasse:

„Najbardziej w pamięć wryła mi się telefonistka - śliczna blondynka, dwudziestotrzyletnia, w marynarce i spódnicy z tego samego materiału co mundury SS. Przyszła zrobić zdjęcie w asyście esesmana, który jej pilnował, bo normalnie kobiety przychodziły zawsze pod strażą. Miała pozwolenie na fotografie portretowe i powiedziała mi, że chce zrobić zdjęcie z dość głębokim dekoltem, by biust było widać. Przyniosła ze sobą nawet kawałek tiulu, by nim ten biust przysłonić. W pewnym momencie wyprosiła esesmana z atelier. Ku mojemu zdziwieniu wyszedł. Zostaliśmy sami. Zdjęła bluzkę i biustonosz. [...] Wykonałem półostre kopiowanie, więc ten biust nie był widoczny, wszystko pięknie wyretuszowałem. Zdjęcia wydał jej mój szef - Walter. Gdzieś po tygodniu podczas wieczornego apelu nagle zostałem wezwany do Lagerführera Schwarza. [...] - Natychmiast wydać negatywy, przynieść je do mnie! - powiedział To było niedopuszczalne, bo takie negatywy są w zasadzie prywatną rzeczą, zwłaszcza, że kobieta była na nich do połowy goła. Ale to był Lagerführer, więc nie mogłem się nie zgodzić. Poszedłem i przyniosłem. Popatrzył pod światło i zadał krótkie pytanie: - Czy przynajmniej miała porządne cycki? Ja powiedziałem: - Tak jest, Lagerführer! Od innej esesmanki dowiedziałem się później, że ta dziewczyna się otruła. Prawdopodobnie nie wytrzymała widoku tego, co się działo w obozie. Radiostacja i stacja iskrowa w obozie mieściły się w piętrowym budynku tuż obok krematorium.”




Myślę, że nie muszę zalewać tego posta komentarzami typu "nie każdy Niemiec był zły", bo każdy z nas to wie. Tak mi się przynajmniej wydaje. Zapewne nigdy nie poznamy tożsamości owej esesmanki, tego jaka w rzeczywistości była "śliczna telefonistka" i czy coś miała na swoim sumieniu... Ta historia pobudziła mnie do refleksji i miliona myśli. Zastanawiam się jak obozowa załoga reagowała na te okropności, na swoje uczestnictwo tej gigantycznej zbrodni? Nie wyobrażam sobie, że w ogóle nie reagowali, bo przecież byli ludźmi. I o tym także co nieco wiemy z różnych świadectw i badań na temat Fabryk Śmierci. Alkoholizm, seks, imprezy... to jedne z najczęściej powtarzających się sposobów odreagowywania stresu "w pracy". Jednak niestety pewne jest również to, że mimo "skomplikowanych obowiązków w pracy" większość spośród załogi SS była przekonana o swojej dziejowej misji i słuszności wykonywanych czynności...

Bardzo polecam film dokumentalny pt."Portrecista". Znajdziecie go na youtube w czterech częściach. Warto obejrzeć, dowiedzieć się czegoś nowego, poznać historię Pana Brasse. 
Powstała także książka "Fotograf z Auschwitz" autorstwa Anny Dobrowolskiej, tam znajdziecie jeszcze więcej Pana Wilhelma i jego fotografii. 

Źródła;
Film "Portrecista" w reż. Ireneusza Dobrowolskiego

19 maja 2015

Walkirie - waleczne córy Odyna i... Hitlera.

Nigdy nie byłam wielką entuzjastką mitologii. Na lekcjach historii zdecydowaniem bardziej preferowałam tematy bardziej współczesne, zwłaszcza te okalające burzliwy wiek XX. Jednak kiedy wkraczałam w świat historii Nazizmu i wszystkiego co z owym zbrodniczym ruchem było związane, zaczęłam patrzeć trochę szerzej. Zaczęła interesować mnie całość. Nazizm od podszewki. Podążając tropem niemieckiej odmiany faszyzmu nie mogłam pominąć mitologii germańskiej, która to odgrywała bądź co bądź, istotną rolę w całym tym nazistowskim nowym porządku. Nie mogę nie donieść, iż w tej chwili na mojej twrazy pojawia się kpiący, pełen politowania uśmiech, a w głowie mam obraz Heinricha Himmlera i jego mitologicznych fanaberii. Nie wszyscy wiedzą, iż ten wielki i zły szef SS był ogromnym fanatykiem mitologii germańskiej. Pragnął, żeby religia przodków wiodła prym w Niemczech. Sam Hitler za plecami Heiniego nabijał się z jego pomysłów i wyobraźni. Jednak mimo tych wszystkich śmichów-chichów, Himmler się nie poddawał i dzielnie zaciskał zęby. Wytrwałość się opłaciła, bo starogermańskie obrzędy zdołał wprowadzić w szeregi SS. Warto zapamiętać, że Hi-himler oprócz tego, że trudnił się w zawodzie mordercy, był również prekursorem powstania z popiołów mitologii germańskiej w III Rzeszy. Któżby pomyślał, że taki pasjonat z niego, hohoho. Nie będę się o tym dłużej rozpisywać, bo to temat ocean. Przejdę zatem do meritum.


Macie może przypadkiem dużą wyobraźnie? Jeśli tak to otwórzcie ją jak najszerzej, a jeśli nie to cóż... Współczuję ludziom bez wyobraźni, zupelnie serio i zupełnie szczerze, bo dużo zabawy tracą. Wobraźcie sobie zatem pole bitwy wypełnione ciałami dzielnych herosów. Jeszcze cieplutkie. Doprawdy przykry widok. I co z nimi począć? Pozwolić rozszarpać dzikim zwierzętom czy może robakom? Nie. On na to nie pozowli. On, czyli wielki i potęzny Odyn. Najwyższy wśród bogów nordyckich. Władca Esiru, bóg wojny, poezji, wiedzy oraz mądrości wysyła osiem swoich cór-wojowniczek Valkyrior na ziemski padół z rozkazem odzyskania ciał pokonanych herosów i sprowadzenia ich do raju zwanego Walhallą. 


źródło: grafika Google.


źródło: youtube.com


Dosłownie słowo Valkyrior, czyli przekładając to na polską mowę "Walkirie" oznacza "tych, które wybierają majacych polec na polu bitwy. Wybaczcie, w tym miejscu nie mogę sobie odmówić zacytowania fragmentu książki pt; "Piękna Bestia", autorstwa Daniela Patricka Browna. Opis niewiedzieć czemu bardzo mi się spodobał i w mojej opinii dealnie oddaje doskonały mit dumnych Walkirii:
"Przy akompaniamencie błyskawic i grzmotów ponętne, przytłaczająco groźne germańskie dziewice mkną w otchłań niebios na wspaniałych rumakach, by sprowadzić honorowo zmarłych do nordyckiego raju. Majestatyczne, budzące natchnienie i przepojone odwagą Walkirie, córy-wojowniczki Odyna, reprezentują germański ideał kobiecości."

Ucieszcie więc teraz oczy córami Odyna...

Źródło: tumblr.com

Edward Robert Hughes - "Czuwanie Walkirii", źródło - wikipedia.

Wydawało się, że te odważne i niezwykle groźne Walkirie poszły w zapomnienie. Nowy Odyn w osobie Adolfa Hitlera nie potrzebował przecież walcznych cór. Wystarczyło, że siedzą w domu, rodzą aryjskich bogów, speniają zachcianki męża i generalnie są miłe, subtelne i w ogóle muchy nie skrzywdzą. Oczywiście broń Panie Odynie, żeby szły na jakieś pole bitwy, a tfu! Tak było do czasu. W momencie kiedy rzeki w Niemczech przestały miodem i mlekiem płynąć, a sielanka na frontach również sielanką już być przestała, Odyn z wąsem i grzywcią wysłał swoje córy w bój z największymi wrogami - "podludźmi". Dzielne Walkirie z SS-Gefolge stanęły naprzeciw Żydów, Polaków, Rosjan, Romów i przedstawicieli innych "podludzkich" narodowości. Były nadzwyczaj gorliwe, lojalne, fanatyczne i bezlitosne. Tak jak przystało na prawdziwe germańskie boginie. Miały one bronić tysiącletnią III Rzesze przed wrogami. Różnica była taka, że Ci wrogowie byli bezbronni, wygłodzeni, wychudzeni, zaszczuci, zniewoleni i kompletnie bez sił... A Walkirie? Ubzrojone w pistolety, pejcze czy gumowe pałki były paniami ich życia i śmierci. To była nierówna i haniebna walka. Śmiertelne strzały tylko do jednej bramki.

Poniszy obrazek dobitnie pokazuje jak zmienił się Odyn i jego Walkirie. Patrząc tę grafikę warto na chwilę przystanąć i pomyśleć... Robi wrażenie, prawda?


Obrazek z książki Daniela Patricka Browna pt: "Piękna Bestia", 

Majestatyczne Walkirie, czy to naprawdę była walka z wrogiem?

Na podstawie:
- Daniel Patrick Brown - "Piękna Bestia".
- własna wiedza, przemyślenia

9 kwietnia 2015

Achtung! Pierwszy Apel! Nowy cykl. Plany. Sprawy organizacyjne. Refleksje.

Tym postem chciałam rozpocząć pewien cykl na blogu. Temat Aufseherinnen jest tematem bardzo rozległym, choć niestety w ich przypadku zachowało się o wiele mniej dokumentów, zeznań, świadectw, niż w przypadku esesmanów. Trochę to zrozumiałe, bo wśród obozowych załóg Waffen-SS, liczących w sumie jakieś 37 000  osób, nadzorczynie liczyły "zaledwie" 3500 (oficjalne dane ze stycznia 1945 roku). Jednak to nie oznacza, że informacji nie ma wcale. Trochę ich jest wśród tych znanych, w internecie czy książkach, ale głęboko wierzę, a nawet jestem przekonana, że jest mnóstwo tych gdzieś na pozór ukrytych. No może z tym "mnóstwem" trochę przegięłam, niemniej jednak trochę faktów jeszcze na pewno światu umknęło, bo tak jak już pisałam, kobietom z III Rzeszy nie poświęca się tyle uwagi co płci brzydkiej. A ja owego schematu nie mam zamiaru powielać i zamierzam dowiadywać się więcej o tych upiornych kobietach. Cykl będzie dotyczył różnych nadzorczyń z SS-Gefolge, z rożnych Obozów Zagłady, ich biografii, rodziny, "metod wychowawczych", krótko mówiąc, zamierzam prześwietlać, niczym rentgen poszczególne nadzorczynie SS. Oczywiście będzie to bardzo, ale to bardzo czasochłonne, bo nie mam zamiaru pocieszyć się tylko publiczne dostępnymi materiałami. Z owym nowym rozdziałem na moim skromnym blogu wiąże dość duże nadzieje, i nie chodzi tylko o sam fakt donoszenia Wam o wszystkim czego się dowiem, ale o to, że sama będę się przy tym uczyć i pogłębiać swoją wiedzę. Nie ukrywam, że to bardzo ekscytujące i mam nadzieję, że sprostam zadaniom, które sobie wyznaczyłam! Życzcie mi powodzenia.


Mała część uradowanego damskiego personelu z Auschwitz - Birkenau z Karlem Hoecckerem. Po "pracy".
Źródło: http://imageshack.com/, album Karla Höckera. 


Pomijając cykl "Na Tropie;...", bo tak on będzie się nazywał, mam jeszcze mnóstwo innych planów wobec bloga. Nie mogę zdzierżyć ani tym bardziej zrozumieć faktu, że ludzie zapominają o przeszłości, która jest tak cenną lekcją, zwłaszcza w obecnych, bardzo trudnych czasach, które tym bardziej wymagają od nas znajomości przeszłości. Bardzo łatwo jest przekroczyć granicę. Bardzo. Wbrew pozorom ludzie mają ogromne predyspozycje do gardzenia swoimi bliźnimi. A ja jako Polka, a przede wszystkim jako Człowiek czuję się w obowiązku, by o historię dbać, by uświadamiać ludzi, szczególnie te młode umysły, które mimo swojego wieku już chorują na ohydną Znieczulicę, Niepamięcice i nowotwór, który nazywa się, kolokwialnie mówiąc "I don't care". Sama jeszcze się uczę i nie macie pojęcia jaki wstręt mnie ogarnia, gdy widzę i słyszę ten brak szacunku i zainteresowania historią. Brak zainteresowania tragicznym losem i cierpieniem, które ludzkość przeżyła w przeszłości... Przecież to brzmi jak sen, jak koszmar, a podobno żyjemy w cywilizowanym i zhumanizowanym do granic możliwości świecie...


"Tylko jedna rzecz byłaby gorsza od Auschwitz... gdyby świat zapomniał, że takie miejsce istniało."

Henry Appel.

8 kwietnia 2015

Umundurowanie SS-Aufseherinnen

Jak już wspominałam, w bodajże trzecim poście, Aufseherinnen nie zostały uprzywilejowane możliwością noszenia jako takiego munduru SS. Nie wiadomo czy odpowiednie umundurowanie zostało wprowadzone już dla pierwszych nadzorczyń SS, ale jedna z pogłosek mówi, iż na dobra sprawę jednolite umundurowanie dla kobiet zostało wprowadzone ok. 1940 roku. Miało to być spowodowane wizytą samego Heinricha Himmlera w głównym obozie kobiecym w KL  Ravensbrück. Jednak obecnie nie potrafię powiedzieć czy jest to stu procentowy fakt, niemniej jednak, jak tylko dowiem się więcej, to na pewno o tym Wam doniosę. Tym czasem przejdźmy do rzeczy.


Otóż, na mundur SS-Aufseherin składały się:

1. Żakiet z pięcioma guzikami oraz spódnica do kolan, która z przodu i z tyłu posiadała kontrafałdę. Oczywiście wszystko w kolorze feldgrau. Na rękawie obecny był wiadomo kto - nazistowski orzeł. Z racji tego, że nadzorczynie nie uświadczyły stopni wojskowych SS, to na rękawach posiadały specjalny pasek, do którego doszywało się po gwiazdeczce, gdy Frau Aufseherin awansowała. A działo się to najczęściej, gdy była odpowiednio sadystyczną bestią.

2. Czapka - furażerka, również wyżej wymienionego koloru. Na jej przodzie srebrną i czarną nitką naszyte były of course godło narodowe oraz mroczna totenkopf, czyli trupia główka. (Od wiosny 1944 roku starsza nadzorczyni, czyli Oberaufseherin posiadała na czapeczce srebrnoszarą lamówkę i srebrne paski na ramieniu)

3. Pas z przyciemnianej skóry nadzorczynie nosiły najczęściej, gdy miały ze sobą kaburę, a w niej broń. Na klamrze oczywiście wyryta była esesowska dewiza: "Meine Ehre heißt Treue", co w tłumaczenie oznacza "Moim honorem jest wierność".

4. Skórzane oficerki były podkute gwoździami, a obcas dodatkowo miał zamocowaną metalową podkówkę. Nietrudno zgadnąć, że to żelastwo służyło tym paniom także jako narzędzie tortur. Rękawiczki również były skórzane.

5. Oczywiście do tego dodać należy dodać wszelkie narzędzia tortur, jak skórzane pejcze, pałki, kije, ale o tym rozpiszę się szerzej innym razem.


A wizualnie całość wyglądała mniej więcej w ten sposób:


Obrazek poglądowy numer 1:

Źródło: http://www.ssaufseherin.fora.pl/


Poniżej mamy do czynienia już z oryginalnym mundurem SS-Aufseherin. Jak widać na poniższym obrazku, należał on do nadzorczyni imieniem Gertrud Rabestein z KL Ravensbruck.

Obrazek poglądowy numer 2:

Źródło: http://www.virtualgrenadier.com/

Mundury nie dawały Aufseherinnen ciepła, co było bardzo uciążliwe w zimne, deszczowe dni. Warto podkreślić, że nie miały one ŻADNEGO zimowego płaszcza. Jedyne co dawało im odrobinę ciepła w mroźne dni to czarna, długaśna peleryna z kapturem, prawdopodobnie zapinana na jeden guzik. Jednak nie jest mi ich żal, ani nikomu być nie powinno. Osoby, które zasługują na współczucie to tylko i wyłącznie ich ofiary, które cierpiały każdego dnia, czy to lato czy to zima. Pisze to tak dla jasności, nie chcę być bowiem posądzana o jakieś nazistowskie sympatie.

Tak się prezentuje cały mundur wraz z peleryną na Aufseherin Elfriede Linie Rinkel.



Źródło: www.pinterest.com


Udało mi się znaleźć jeszcze jeden egzemplarz munduru. To znalezisko nie bez powodu zwróciło moją uwagę najbardziej. Jest to niczym niewyróżniający się na pozór mundur, ale na jego rękawie widnieje przerażający napisz... Auschwitz. Wniosek jest prosty. Wiemy gdzie anonimowa nadzorczyni odbywała swoją "służbę".

Źródło: http://www.fast-alles.net/

Na koniec dodam, że była pewna młoda dziewczyna, najmłodsza nadzorczyni SS w największym nazistowskim Obozie Zagłady, która postanowiła być modna i kreatywna, dobierając kolor munduru do koloru swoich oczu... O owej damie naskrobie kiedyś całkiem sporego posta, ba, nawet całą serię postów.

7 kwietnia 2015

Ausweis, czyli jak wylegitymować Aufseherin

Wczoraj, rozmyślając o tym jak chce prowadzić bloga, doszłam do wniosku, że nie będę się bawić w przepisywanie Wikipedii, bo to nie ma najmniejszego sensu, Jeśli ktoś chce poczytać sobie podręcznikowa, ze tak powiem definicje Aufseherin, to wpisze sobie to najzwyczajniej w świecie w Google. Wczoraj również zdałam sobie sprawę, że ten blog jest głównie dla mnie. Taka moja encyklopedia zawierająca wszystko, co wiem i czego dowiaduje się z o tych upiornych kobietach spod znaku swastyki. Oczywiście, gdyby ktoś czytał moje wypociny od czasu do czasu, to również byłoby całkiem miło, ale czego ja oczekuje, zwłaszcza, że to samiusieńki początek tego blogaska.

Zapewne wszyscy zjedli już śniadanie i może nawet już szykują się do obiadu, dlatego mam na deser prawdziwy rarytas. Gdy wczoraj czystym przypadkiem natknęłam się na te smakołyki to prawie skakałam z radości, choć nie wiem czy jest się z czego cieszyć. Niemniej jednak, mnie, początkującą researcherko-tropocielke takie małe rzeczy bardzo cieszą i bardzo dużo uczą, na czym mi najbardziej zależy, jako, że jestem niespokojną duszą, która jak się na coś uprze, to nie jest w stanie o niczym innym myśleć i chcąc nie chcąc wpada w manie szukania świeżych nowinek na dany temat. Przejdę może do meritum. Otóż, wczesnym popołudniem w Poniedziałek Wielkanocny natknęłam się na tzw. "Ausweis(y)". To słowo wcale nie oznacza czegoś dziwnego, niespotykanego czy po kombinatorsku wymyślonego przez mrocznych Nazistów (wolę określenie Niemcy, bo przecież żadni tajemniczy kosmici o nazwie Naziści, nie zrobili sobie inwazji na Niemcy w 1933, a właściwie już w 1920 roku). Ausweis to zwykła legitymacja czy też dowód osobisty. Nadzorczynie też taką rzecz posiadały, ale nie chodziło tu wcale o taki zwykły dokument tożsamości.

Ausweis numer 1:

Źródło: http://www.waidak.de/

Jest to karta identyfikacyjna zawierająca takie informacje jak: obóz koncentracyjny, w którym po szkoleniu pracę zaczynała jakaś randomowa pani, jej zdjęcie, numer (nie, nie telefonu! XD), stan cywilny (pisany skrótem, w ausweisach, na które się natknęłam jest "frl", co oznacza Fräulein, a to równa się Panna), imię i nazwisko, własnoręczny podpis, czasem data, pieczątka Der Lagerkommendanta (komendanta obozu, rzecz jasna mężczyzny), jego podpis, druga pieczęć, tym razem z nazi orłem i jeszcze krotka notatka, która mówi nam, że:


"[Imię i nazwisko Aufseherin] ist Angehörige im Gefolge der Waffen SS des Konzentrationslager [nazwa obozu]. Alle öffentlichen Organe werden ersucht, ihr Schutz und Hilfe zu gewähren."



Ausweis numer 2:

Źródło: delcampe.com/

Na większości dokumentów, które znalazłam pisane jest to pismem... hm... neogotyckim (?), więc miałam male problemy z odczytaniem niektórych słów, ale na szczęście w czeluściach internetu uchowało się jedno z pismem normalnym, choć na pewno nie z tak pięknym. 
W tłumaczeniu powołam się na moją okrojoną znajomość języka niemieckiego, więc nie będzie ono odpowiadało oryginałowi w 100%. Brzmi ono mniej więcej tak:

"[Imię i nazwisko Aufseherin] jest członkiem oddziałów pomocniczych Waffen SS, w obozie koncentracyjnym w [nazwa obozu]. Wszystkie instytucje publiczne są proszone o udzielenie jej ochrony i pomocy."


Ausweis numer 3:

Źródło: http://www.oakleafmilitaria.com/

Ten schemat powtarza się na wszystkich znanych po ausweisach, nie mam niestety wiele egzemplarzy online, ale śmiem twierdzić, że wszystkie ausweisy dla nadzorczyń wyglądały tak samo. Opublikowałam trzy wybrane, myślę, ze nie ma sensu więcej.
Wieku podanego na kartach nie ma, ale po zdjęciach można się domyślić, że były to kobiety bardzo młode, a wszelkie znane mi relacje rzeczą to samo. Zresztą, wiek jaki był wymagany przez zarząd SS oscylował pomiędzy 18 a 45 rokiem życia, a z różnorakich statystyk wynika, że do "pracy" zgłaszały się dziewczyny przeważnie poniżej 30 roku życia. Wiadomo, łatwe i dość dobre hajsy, mały wysiłek, brak potrzeby wyższego wykształcenia czy też zwykły patriotyzm i miłość do Führera były najczęstszymi powodami wstąpienia do SS-Gefolge. Każda z nich więc mogła wybrać inną życiową drogę. A że poszły na skróty... Cóż. 


PS: Teraz oryginalne Ausweisy nadzorczyń można czasem spotkać na różnych aukcjach w sieci, ale za niebotyczne sumy. Wczoraj spotkałam jedną za... prawie 500 EURO.



6 kwietnia 2015

Nie SS, a SS-Gefolge, czyli dlaczego esesmanki esesmankami nie były

Pierwsza rzeczą, którą należy wiedzieć o kobietach w SS, jest fakt, że NIE BYŁY one członkiniami SS. To jedna z częściej powtarzanych bzdur. Spotkałam się z milionem artykułów, w których, aufzejereki (mówiąc po polsku) nazywane były "esesmankami". Właściwie owe określenie zostało najpewniej wzięte od byłych więźniarek obozów, które cóż innego mogły sobie pomyśleć, gdy widziały dziewczęta spacerujące w czapeczce z trupią czaszką na przodzie? Zresztą trzeba być prawdziwą, nieczułą świnią, żeby je krytykować za błędne nazewnictwo. Ba, trzeba nie mieć serca.  Wróćmy do meritum. Fakt, że esesmanki tak naprawdę esesmankami nie były brzmi nieco pokrętnie, zważywszy na to, że zawsze przed Aufseherinnen jest to nieszczęsne SS, tak jak przy rangach esesmanów (dla przykładu  SS-Obergruppenführer). Fakty są takie, że kobiety zwyczajnie nie mogły być w SS. Ten, powiedzmy, przywilej był dostępny tylko i wyłącznie dla mężczyzn. Niemieckie kobiety mogły się jedynie szczycić tym, że należały do załogi SS-Gefolge. W wolnym tłumaczeniu były uznawane po prostu za "pomocnice". Z SS kobiety łączyła umowa, tak jak w przypadku zwykłej, ludzkiej pracy. Cóż, władze SS istotnie uznawały to za "zwykłą lekką pracę, która nie wymaga szczególnej wiedzy". Świadczy o tym chociażby fakt, że ogłoszenia w gazetach dotyczące służby w żeńskich siłach pomocniczych były umieszczane pod rubryką "Praca". Wymagana była głównie sprawność fizyczna i stosunkowo młody wiek. Zaś innym niuansem, który nieco przemawia za tym, że jednak owy zarobkowy związek kobiet z SS miał nieco bardziej charakter służby, niż pracy było to, że gdy Aufseherin coś przeskrobała, to automatycznie podlegała sądom SS. Biorąc pod uwagę to, co napisałam powyżej dość jasne wydaje się, że Nadzorczynie nie nosiły munduru SS, ale o ubiorze zrobię osobny post, myślę, że warto. Z rzeczy istotnych warto wiedzieć, że Aufseherinnen nie posiadały stopni wojskowych SS, bo właściwie dlaczego miałyby je posiadać? Posiadały za to tzw. hierarchię funkcyjną, a najwyższa z nich to SS-Lagerführerin, czyli coś na wzór kierowniczki obozu. 



Piękna Aleksandra Śląska jako SS-Aufseherin - źródło: deviantart.net/

Jednak nieważne jaką funkcje w obozie kobieta posiadała, to i tak stała w hierarchii niżej od mężczyzny. 

4 kwietnia 2015

Kobieta w III Rzeszy - winna czy niewinna?

Kobiety w III Rzeszy to wbrew pozorom temat rzeka, choć wiele jeszcze nie zostało odkryte, wiele nie zostało powiedziane i zapewne wiele faktów nigdy już nie wypłynie na powierzchnie. Postanowiłam pokrótce przybliżyć ogólny zarys kobiet w państwie spod znaku swastyki.
Przedstawicielki płci pięknej powinny być symbolem delikatności, domowego ogniska, miłości, czułości, dobroci, i tak dalej, i tak dalej. Jednak to wcale tak nie działa. Kobiety potrafią być niewiarygodnie złe. Nawet gorsze od mężczyzn. I tak często bywało w nazistowskich Niemczech. Wiecie... właściwie nawet rozumiem Niemców, tych dawnych i tych teraźniejszych. Rozumiem doskonale, to że nie lubią mówić o działalności kobiet w nazistowskim aparacie terroru. Często spychają je na margines, jako te nieskażone zbrodnią. I właśnie... Myślę, że w tym tkwi sedno sprawy. Niemcy po wojnie (i także współcześnie) koniecznie chcieli mieć kogoś "zdrowego", kogoś, kto nie kojarzy się z krwią, śmiercią i chaosem. Wybrali kobiety. To bardzo jasny i klarowny wybór. W nazistowskiej ideologii to mężczyźni mieli walczyć o Vaterland, to oni mieli walczyć z Reichem, Volkiem i Führerem na ustach. Mężczyźni służyli w Wehrmachcie, mężczyźni dołączali do elitarnej, fanatycznej i skrajnie zbrodniczej Die Schutzstaffel ( słynne Waffen-SS) krzycząc "Moim honorem jest wierność", to oni katowali bez opamiętania pod sztandarem Geheime Staatspolizei (Gestapo). Niemcy dopuszczali się na wszystkich frontach, we wszystkich krajach okupowanych (i w swoim również!) najbardziej odrażających zbrodni przeciw ludzkości. Łamali konwencje za konwencją, przekraczali granicę za granicą. A kobiety? Hitler i jego towarzysze broni dali płci pięknej jasny cel. Otóż kobieta ma zajmować się domem i dziećmi, ma spełniać zachcianki męża, rodzić całe RZESZE czystych rasowo Aryjczyków, czyli przyszłych wielkich germańskich wojowników i przyszłe germańskie matki oraz wychowywać je zgodnie z ideologią nazistowską. (Temat macierzyństwa w Rzeszy jest bardzo rozległy, kiedyś na pewno go tu rozwinę!) I to by było na tyle. Nie ma więc absolutnie nic dziwnego w tym, że Niemcy wybrali kobiety jako głos swojego sumienia i normalności, zupełnie nienapiętnowanej nazizmem. (***Jednakże jestem trochę czepialska. Bo czy sam fakt ideologicznego indoktrynowania młodych umysłów nie jest godny potępienia? Przecież młodziutcy Niemcy musieli się dowiedzieć, że przedstawiają wyższy typ człowieka, a żydowskie/słowiańskie dzikusy i brudasy z Niemiec czy ze wschodu to podludzie... Pomyślcie.***)


źródło: google.com


Jednak prawda jest zupełnie inna. Kobiety nie tylko chciały brać czynny udział w zdobywaniu Lebensraumu (przestrzeni życiowej) i unicestwianiu wrogich III Rzeszy elementów, ale faktycznie TEN UDZIAŁ BRAŁY. Często były o wiele bardziej fanatyczne i wierne Hitlerowi niż mężczyźni. Wiele Niemek (bo ok. 13 milionów) wstępowało do partii NSDAP (Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników), by zagłębiać się w politykę kraju, inne jako sanitariuszki (nie, nie mam tu  na myśli tych, które dzielnie służyły na froncie, opatrując żołnierzy) dopuszczały się zbrodni na pacjentach kalekich czy chorych umysłowo, posyłając ich do komor gazowych. Przecież "śmierć przez zagazowanie nie boli", jak powiedziała jedna z pielęgniarek, Pauline Kneissler. Jeszcze inne pracowały w administracji, gdzie bez mrugnięcia okiem przepisywały i wysyłały rozkazy dotyczące morderstw na podludziach. Są też takie, które brały, nie tylko mentalny, ale i fizyczny udział w  eksterminacji wrogów Narodu. Czyniły to ot tak. W Obozach Zagłady. Żaden rodzaj tortur i sposobów umierania nie był im obcy...



Myślę, że warto też wspomnieć o Lebensbornach, czyli "Źródłach Życia". Myślę, że ową instytucje i rolę kobiet w ich można bardzo prosto streścić. Otóż, piękna czysta Aryjka szła w tango z równie pięknym i czystym Aryjczykiem. Nastąpiło zapłodnienie. Zacna Aryjka dostawała dobrą opiekę w Lebensborn. Aryjskie dziecko przychodziło na świat. Następnie "adoptowała" je inna aryjska rodzina. I koniec. Wiele kobiet z miłości do swojego Fuhrera specjalnie kopulowało z przypadkowymi przedstawicielami rasy aryjskiej, by dać mu dziecko. Powszechnie uważano, że to największy i najcenniejszy dar dla ukochanego Wodza. 
Jak widać w Naziści potrafili upodlić nawet macierzyństwo. 

źródło: google.com

Oczywiście moim zamiarem nie jest piętnowanie WSZYSTKICH kobiet w 12letniej historii Rzeszy. Od każdej reguły są wyjątki. (Może to wcale nie taka reguła?) Pragnę jedynie pokazać, iż wielokrotnie daleko było im do niewinnych i dobrych.

Podsumowując, rola kobiety w III Rzeszy NIE BYŁA ograniczona do funkcji naczelnej kury domowej i to należy zapamiętać z lekcji pierwszej. W następnych postach dowiecie się, jak często kobiet nie można było spotkać w kuchni lub na porodówce...

Do zobaczenia!